Dziś będzie o sztuce negocjacji na targowiskach, o pewnych specyfikach, które są do d... oraz o spadających liściach. Działo się to już dość dawno. Zbieram stare rupiecie, więc często jestem na giełdzie pod halą w Krakowie. Rozstawiają się tam "śmiecionurkowie", którzy za kwotę wyrażaną w wielokrotnościach ceny najtańszego "wina" w pobliskim monopolowym sprzedają swoje "kopaliny", nieraz całkiem interesujące.
Tradycyjnie targuje się tam, z pozytywnym skutkiem, gdzieś tak do połowy ceny.
Zauważyłem na jednym stanowisku interesujący kabel. Z drugiej strony siedział "nurek", a koło niego leżał kolega. Zapytałem:
- Przepraszam, ile za ten kabel?
Na to ów "menel" wyglądający jak spod monopolowego w najbiedniejszej dzielnicy odpowiedział z całkiem niezłą dykcją:
- Proszę chwilkę poczekać, muszę skontaktować się z właścicielem stanowiska...
Pełen profesjonalizm - pomyślałem - jeszcze komórkę wyjmie... Ale nie. Zaczął on szturchać, jak się okazało, doszczętnie zalanego kolegę:
- Zenek. Zenek, tu Ziemia... Zenek, no! Pan chce tu kupić Zenek!
Po kilku minutach właściciel stanowiska zgłosił względną gotowość, i na pytanie ile za kabel odpowiedział:
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą