TikTok to chińska platforma społecznościowa, umożliwiająca dzielenie się krótkimi filmikami nagrywanymi przy użyciu np. smartfonów. Z milionami błyskawicznie zdobytych użytkowników stał się ogromnie popularny niemal na całym świecie. Nie obyło się przy tym bez dużych kontrowersji (które z czasem wydają się jeszcze dodatkowo narastać).
W teorii – na TikToku konto utworzyć może każdy, niezależnie od tego jak wygląda czy ile
zarabia dostaje kieszonkowego. Mimo że w założeniach wszyscy są równi, to nie znaczy, że wszyscy mogą liczyć na takie samo traktowanie. W wewnętrznych dokumentach, które wyciekły z chińskiej aplikacji, dało się znaleźć instrukcję, aby z proponowanych innym użytkownikom treści wykluczyć filmy pokazujące osoby niepełnosprawne, „zbyt pomarszczone”, zdeformowane czy filmy nagrywane na tle biednego otoczenia czy wręcz slumsów.
„Randonauting”, jeden z bardziej popularnych trendów na TikToku, polega na udawaniu się w losowo generowane przez aplikację miejsca (w ramach ustalonej odległości, np. nie dalej niż 10 km od punktu startu). Ma to na celu „przełamanie rutyny” i trafienie tam, gdzie samemu nigdy by się nie trafiło. Dokonane w ten sposób odkrycia bywają pozytywne, ale i… makabryczne. Tak jak w czerwcu 2020 roku, kiedy grupa nastolatków w Seattle postanowiła skorzystać z funkcji. Uzyskane koordynaty zaprowadziły ich na plażę, gdzie.. nastolatkowie trafili na walizkę. W środku nie było jednak pieniędzy (na co liczyli), a ludzkie zwłoki – na co bardzo NIE liczyli. Nagranie z odkrycia trafiło oczywiście na TikToka, gdzie zyskało dziesiątki milionów wyświetleń, zanim dostęp do niego został zablokowany.
Najgłośniejszy spór, w tle którego znalazł się TikTok, wybuchł na oczywistej linii Chiny – Stany Zjednoczone. Ale nie był to bynajmniej spór jedyny. Podobnie rzecz wygląda między Chinami a Indiami. Te ostatnie zdecydowały o zbanowaniu TikToka oraz kilkudziesięciu innych chińskich aplikacji (pod płaszczykiem ochrony bezpieczeństwa wewnętrznego). Czy właściciele platformy mieli się czym przejmować? Zdecydowanie tak – zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że z ponad 600 milionami pobrań, to właśnie w Indiach TikTok był najpopularniejszy. Miał tam więcej użytkowników niż w Stanach Zjednoczonych czy nawet… w Chinach.
Okazuje się, że bycie „influencerem” to ryzykowne zajęcie, przynajmniej w Egipcie, a popularność ma swoje gorsze strony. Dwie egipskie influencerki zyskały na TikToku miliony obserwujących, publikując klipy z tańcami czy tzw. lip sync. I wszystko byłoby dobrze, gdyby na tym poprzestały. Sytuacja nabrała rumieńców, kiedy jedna z nich postanowiła opublikować na platformie filmy instruujące inne dziewczyny, w jaki sposób mogą zarabiać, rozmawiając z obcokrajowcami np. na Likee (dla tych, którzy nie byli świadomi istnienia TikToka – Likee to jego mniej popularny, również chiński klon). Aresztowano łącznie pięć kobiet. Dwie najbardziej rozpoznawalne zostały skazane na 2 lata więzienia oraz grzywnę (w wysokości ok. 19 tys. dolarów). Za co? Za nakłanianie do rozpusty (i pogwałcenie rodzinnych wartości).
Kiedy nie do końca wiadomo, o co chodzi, najczęściej chodzi po prostu o pieniądze. I wcale ich niemało, biorąc pod uwagę skalę przedsięwzięcia, jakim jest TikTok. W kolejce do podziału tortu ustawili się więc przedstawiciele wytwórni muzycznych, którym nie spodobało się, że utwory
ich artystów pojawiają się w filmach na platformie. Bez opłat. TikTok długo stawiał opór przed odpalaniem czegokolwiek wytwórniom, ale widmo niekończących się procesów sądowych ze z góry znanym wynikiem (kiedy amerykańska korporacja pozywa chińską firmę przed sądem w USA, nie ma raczej co liczyć na niespodziankę) sprawiło, że wytwórnie z Universal Music na czele też już na TikToku zarabiają.
Spór na linii Chiny – Stany Zjednoczone urósł do naprawdę ogromnych rozmiarów. Z obu stron padają wielkie deklaracje. USA ustami Donalda Trumpa deklaruje, że obawia się o prywatność amerykańskich użytkowników TikToka i wykorzystanie ich danych przez chińskie władze. Przedstawiciele TikToka odpowiadają, że nigdy nie dzielili się z rządem żadnymi danymi i odmówiliby nawet gdyby zostali o to „poproszeni”. Równie wielkie i piękne słowa, co… puste. Tym, o co tak naprawdę toczy się walka, są wyłącznie interesy i niechęć Stanów Zjednoczonych do rosnącej pozycji chińskiej technologii w Ameryce (nie inaczej było w przypadku Huawei, co nie znaczy oczywiście, że Chińczycy w jednej czy drugiej sprawie nie mieli nic za uszami).
Czy cenzurę w chińskiej aplikacji można by określić mianem kontrowersji? Nikt zdroworozsądkowy nie oczekiwał chyba, że będzie inaczej. Mimo to raz za razem pojawiają się nowe przejawy zaskoczenia – np. wtedy kiedy TikTok postanowił usunąć z aplikacji filmy opowiadające o tym, jak chińskie władze terroryzują Ujgurów. W upublicznionym – wbrew intencjom właścicieli TikToka – przewodniku dla moderatorów znajdują się oficjalne instrukcje dotyczące banowania treści dotyczących separatyzmu, konfliktów na tle religijnym czy etnicznym. W praktyce – wszystkich niewygodnych dla
Kubusia Puchatka. Warto przy tym pamiętać, że cenzura w chińskich aplikacjach czy amerykańskich portalach społecznościowych tak naprawdę nie różni się absolutnie niczym. Przyganiał więc kocioł garnkowi.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą