Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Dlaczego karp smakuje mułem i niektórym się to podoba? Wigilijna pasta rozwiązuje tajemnicę

28 558  
205   58  
Ludzie dzielą się na dwie grupy. Jedni nie wyobrażają sobie wigilii bez karpia, a inni nie mogą znieść jego smaku. Niezależnie do której grupy należycie, na pewno nie możecie zrozumieć tych drugich. Jeśli miewaliście podobne przemyślenia, to poniższa pasta rozwieje wasze wszystkie wątpliwości.

Wiesz, kiedy byłem dzieciakiem, jedna rzecz w trakcie świąt nie dawała mi spokoju. Dlaczego cała moja rodzina zajada się karpiem w wigilię, a ja nie jestem w stanie znieść jego smaku? Jak to jest możliwe, że jestem jakiś taki inny, że nie mogę zjeść tej ryby śmierdzącej mułem i smutkiem z dna jeziora.

Zupełnym przypadkiem się stało, że w szkole średniej zacząłem mocno interesować się biologią i chemią i kiedy nadszedł czas przygotować do matury i wybrania kierunku studiów, odezwał się do mnie daleki krewny z Islandii, zapraszając mnie na tzw “gap year” do nich, żebym mógł dorobić sobie przy zbiorach bananów na ich wulkanicznej wyspie. Początkowo wydawało mi się, że to jakiś niesmaczny żart pokroju nigeryjskiego księcia z maili, jednak później doczytałem, że ciepło i energia pochodząca z wulkanów rzeczywiście jest w stanie zasilać całą plantację bananów na dalekiej północy naszej półkuli.

Pojechałem tam i od razu załapałem się na staż naukowy przy instytucie zajmującym się plantacją bananów. Uzyskałem dostęp do niesamowitego laboratorium, w którym prowadzono naprawdę genialne badania. Między innymi badania na temat genów we wcześniej wspomnianych bananach i innych roślinach. Absolutnie mnie to zafascynowało i zacząłem brać udział w kolejnych odkryciach. Już w listopadzie doczekałem się pierwszego raportu naukowego, w którym na stronie tytułowej wśród kilku autorów widniało moje nazwisko. Byłem z siebie naprawdę dumny a dzięki pozyskanym funduszom stać mnie było, żeby polecieć do mojej rodziny do Polski na święta i pochwalić się moim naukowym szczęściem.


Tak też się stało i już 24 grudnia od samego rana cieszyłem się z całą moją rodziną, pomagając w przygotowaniach i opowiadając o moich odkryciach. Coś jednak nie dawało i spokoju… smród smażonego karpia. Przypomniały mi się moje rozterki jeszcze z czasów dzieciństwa i kiedy tylko poczułem smród smażonej ryby, zacząłem dopytywać rodzinę o to, jaki zapach teraz czują, z czym im się kojarzy, do czego najbardziej by go przyrównali. Włączyłem notes w telefonie i zacząłem notować w arkuszu kalkulacyjnym ich odpowiedzi. Choć jeszcze nie do końca rozumiałem, po co to robię, to jednak czułem, że powinienem, że metoda naukowa znajdzie drogę. Mówię o tym, bo to istotne w kontekście całej historii.

Kilka miesięcy później, kiedy pierwsze dłuższe promienie słońca zaczynały rozmrażać zmarzliny na północy, postanowiłem wybrać się z wyprawą naukową na Grenlandię, gdzie mieliśmy zbadać bardzo ciekawy motyw lokalny, czyli przyrządzanie kiviaków - jest to martwa mewa w całości zamykana w foczej skórze, która następnie jest zakopywana a do świąt tak śmierdzi, że je się ją na zewnątrz. Mimo wszystko ci ludzie ją jedzą, a dwie rodziny, które zapomniały odkopać swoich kiviaków, mogły nam je właśnie przedstawić, już naprawdę mocno zepsute po wyjęciu z ziemi. Smród był niesamowity, jednak okazało się, że części z lokalnych mieszkańców w niczym on nie przeszkadzał. Początkowo myśleliśmy, że mają po prostu uszkodzony aparat węchowy ze względu na długą ekspozycję na mróz i ciężkie zapachy, jednak jeden z członków wyprawy zażartował sobie, że to podobna sytuacja jak ze skandynawskim Surströmmingiem i pokazał nam filmik, jak pies podchodzi do puszki z kiszonym śledziem, powstrzymuje odruch, a potem oznacza puszkę oddając na nią mocz.


Wszyscy się śmiali. Wszyscy poza mną.
W tym momencie doznałem absolutnego olśnienia. Wyjąłem komórkę, sprawdziłem kilka rzeczy i zacząłem robić dalsze notatki. Wszyscy pytali mnie, co się stało, ale już kompletnie nie mogłem skupić się na ich słowach. Omijałem ich. Nic mnie już nie interesowało, chciałem jedynie wrócić do laboratorium na Islandii i skonfrontować moje przypuszczenia z metodą naukową. Zamknąłem się tam na kilka dobrych dni i badałem. Moje eksperymenty wymagały więcej materiału badawczego niż mi się wydawało, więc postanowiłem w końcu poświęcić sam siebie.
Podejrzewałem, że za odbieranie zapachu skiszonej, zepsutej ryby odpowiedzialny jest konkretny gen. Po dwóch dniach eksperymentów na papierze wytypowałem gen TAAR5 jako ten odpowiedzialny za odbieranie niebezpiecznego zapachu rybiej trucizny. Podejrzewałem, że jest to gen, który dba o to, żebyśmy nie zjedli czegoś zepsutego i nie zrobili sobie krzywdy. Na papierze wszystko się zgadzało, jednak brakowało mi ostatecznego dowodu.
Prześledziłem bardzo wiele prac naukowych. Udało mi się ustalić, że populacje, u których najczęściej dochodzi do uszkodzenia genu TAAR5 to właśnie populacja Islandii i Grenlandii, gdzie, jak nietrudno się domyślić, większa część diety to dieta oparta na rybach. W stosunku do np. Afryki nawet 10-krotnie więcej mieszkańców Islandii ma uszkodzony gen TAAR5 i być może przez to właśnie mieszkańcy północy są w ogóle w stanie podejść do Surströmming a niektórzy nawet bez większego obrzydzenia go jedzą.


Według moich przypuszczeń oznaczałoby to, że u osób, których przodkowie częściej w swojej diecie spożywali ryby, częściej dochodzi do uszkodzenia genu odpowiedzialnego za wykrywanie zapachu zepsutej ryby co stanowiłoby o tym, że rzeczywiście ludzie północy, wyspiarze oraz osoby pochodzące z obszarów o większym znaczeniu gospodarki wodnej w kulturze i diecie, nie czują zapachu zepsutej ryby. Dalej tym tropem idąc, jeśli dobrze pamiętacie, w Europie Środkowej przez wiele lat mięso na stole było istnym rarytasem, a biedniejsza ludność musiała ratować się dietą warzywną oraz rybami.
Pozostał tylko jeden sposób, żeby potwierdzić moje przypuszczenia. Kupiłem bilet do rodzinnego domu na kolejny dzień, a następnie z pomocą przyrządzonego przez siebie kwasu i aparatury, którą udało mi się wykraść z uniwerystetu medycznego, uszkodziłem sobie gen TAAR5.

Kolejnego dnia, kiedy tylko wyszedłem z lotniska, skierowałem się do Lidla po karpia i zadzwoniłem do ojca, żeby grzał patelnie na kuchni. Tak też zrobił i kiedy pół godziny później w mieszkaniu roznosił się zapach smażonego karpia, wiedziałem już. Wiedziałem, że moje przypuszczenie było właściwe. Nie czułem w ogóle zapachu mułu i szlamu. Czułem słodki, lekko nawet różany zapach doskonałego jedzenia. Oczy zaszły mi łzami ze szczęścia, że dokonałem wielkiego odkrycia naukowego i że wreszcie pojednałem się z moją rodziną! Za wszystkie te lata niezrozumienia pomiędzy ludźmi, którzy lubią karpie i ich nienawidzą, stoi jedynie tej jeden mały gen, TAAR5, który odróżnia osoby z nizin społecznych i biednych przodkach od osób pochodzących z rodzin o bardziej majętnym statusie. Uszkodzony TAAR5, to gen prawdziwego Polaka, biedaka, pańszczyźnianego chłopa stojącego w kolejne za karpiem w markecie w deszczu, bo mu żona kazała. Uszkodzony TAAR5 jest odpowiedzią na wszystkie te pytania i zagadki. Dostałem za to pokojowego Nobla, bo wreszcie zakończyła się wojna pomiędzy tymi, którzy uważali, że karasie smakują jakby jadły gó..o. One naprawdę tak smakują (swoją drogą to ryby karpiowate) po prostu przez uszkodzenie genu niektórzy ludzie tego nie czują! Tak nastał koniec wojen fanatyków wędkarstwa i koniec wojny o to, czy karp na święta powinien znaleźć się na stole. Absolutnie nie powinien! Jedzenie karpia to wypaczenie genetyczne!

Przy okazji dzięki temu też dowiedziałem się, że jestem adoptowany…
25

Oglądany: 28558x | Komentarzy: 58 | Okejek: 205 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało