"Świt - czyli menelskie podboje Leszka i Wieśka"
Obudził mnie cholerny klakson tira przejeżdżającego kilka metrów od kartonu w którym spędziłem noc. Otworzyłem oczy, odczuwam jeszcze zmęczenie po wczorajszym dniu spędzonym na zbieraniu puszek, przypomniał mi się też wredny, brodaty pajac, który zdzielił mnie w pysk pokrywą od kosza za naruszenie jego terenu. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się lepiej, ptaki piszczą nad głową, słońce świeci po oczach, a asfalt parzy mi stopy, na których butów nie mam od czasów komuny. Jedynie wizja przepicia zarobionych wczoraj pieniędzy trzyma mnie przy życiu, pozostaje tylko obudzić mojego kumpla i przejść dwa kilometry na piechotę do baru Sasza. Wiesiek spał dwa metry dalej na zielonej ławce, przykryty wczorajszym wydaniem Faktu z głową w koszu. Mój kompan jest tak zwanym menelem żałobnikiem, znaczy to, że jest tak brudny, aż czarny.
- Wiesiek, pobudka! - krzyknąłem mu do ucha, nie zareagował, więc zepchnąłem go z ławki.
- Leszek, daj pospać. - odpowiedział z grymasem. - Później pójdziemy na puszki.
- Chlać idziemy, czekają na nas w barze, pieniądze mam. - powiedziałem uśmiechnięty, jednocześnie czytając główny nagłówek Faktu na temat jakiegoś Kaczyńskiego.
- Chyba że tak, od razu spać mi się odechciewa.
- Wyciągnij z kosza butelkę po Złotym Gronie, złoty piętnaście za nią dają, a tak z ciekawości spytam, znasz jakiegoś Kaczyńskiego?
- Leszek, nawet dwóch, z jednym występowałem w roli murzyna na deskach teatru w Saszy, Józef na niego wołali, a drugiego nie pamiętam, bo tego samego dnia na detoks mnie wzięli. - wyjaśnił Wiesiek nie zwracając uwagi na skinheadów krzyczących w naszą stronę "won brudasy".
- To pewnie o tym drugim piszą w gazetach, został prezydentem. - mówiąc to wypatrzyłem na ziemi dorodnego kiepa, zgrzeszyłbym nie podnosząc go.
- Może we wszechświecie jest jeszcze inny Kaczyński, a myślisz że kosmici istnieją i piją tanie wina tak jak my? - zapytał mnie Wiesiek pieszczotliwie dotykając swoją prawię nową czapkę Adidosa, wygrał ją na ostatnim pokerowym wieczorku.
- Myślę że istnieją, ale oni nie muszą pić, ponieważ są w posiadaniu zaawansowanych technologii, żeby się upić naciskają tylko guzik w centrum dowodzenia. - oświeciłem Wieśka na tyle, że wydał z siebie przeciągające się łoooo.
- Leszek, ty to jesteś mądry, ja nie skończyłem trzeciej podstawówki jak ty.
Kontynuowaliśmy konwersację na poziomie, tak zagadaliśmy się na temat tabliczki mnożenia do czterech, że nie zauważyliśmy kiedy znaleźliśmy się pod barem Sasza. Mówiąc krótko, bar Sasza jest największym skupiskiem osiedlowej żulerii, dzieje się tu wszystko, zaczynając od libacji alkoholowych, karaoke i teatrzyków, kończąc na sprzedawaniu swoich udziałów w poszczególnych miejscach składowania śmieci. Budynek ledwo stoi, okna wybili za czasów komuny, drzwi ukradli Niemcy podczas drugiej wojny światowej, szyldu nie było nigdy a złośliwe dzieciaki dla kawału namalowały nad wejściem pięć gwiazdek. Weszliśmy do środka, powitano nas chórem. Wszyscy jesteśmy tu kochającą się rodziną. Rozejrzałem się po barze, spora część obecnych przybiła już gwoździa na stole lub kontuarze, reszta oglądała mecz na pięciocalowym telewizorze, w powietrzu unosił się smród, ale i też spokój.
- Witaj Leszek. usłyszałem głosy z drugiego końca Sali, gdzie dostrzegłem Juliana i Rycha. Siedzieli przy stoliku dla VIPów. Dosiadajcie się z Wieśkiem.
- O tym samym pomyślałem. krzyknąłem szczęśliwy, albowiem dzisiaj będę pił przy stoliku, który jako jedyny ma wszystkie nogi. Wiesiek, leć po Absynt, tak z dwa litry, powiedz Marioli że rachunek ureguluję przy wyjściu.
Wiesiek przytaknął mi głową i ruszył w swoim kierunku.
Przeciskając się przez zatłoczoną knajpę w stronę naszego stolika myślałem nad zakupem papierosów, ale sobie odpuściłem, wiedząc że jutro może być gorszy dzień niż dzisiaj.
- Siadaj Leszek, nie widzieliśmy się już tyle czasu, chyba ostatnio jak podpierniczylismy kilkadziesiąt kilo szyn kolejowych na trasie Katowice Sosnowiec. Wspomniał Rychu, jednocześnie wykonując głupi tik okiem.
Pamiętam. przytaknąłem. Szkoda tylko że SOKiści dorwali wtedy Wieśka, skopali go tak mocno, że przez tydzień brzydziłem się patrząc na niego.
- Dwanaście szwów na twarzy i poszarpane lewe ramię. przypomniał nam Wiesiek, pojawił się z alkoholem szybciej, niż podejrzewałem.
- Za co pijemy? zapytałem, po czym rozlałem Absynt do czterech literatek.
- Może za wszystkich którzy przeżyli trzydzieści promili i więcej. zaproponował Julian, miał minę tak poważną jakby zaraz miało otworzyć się piekło. Chwała im!
- Chwała im! krzyknąłem na całe gardło, po chwili do toastu dołączył się cały bar, niektórzy nawet uronili kilka łez za tych, którym się to nie udało.
- Słyszeliście że osiedlę dalej pojawił się smok? spytał nas Julian, polewając następną kolejkę. To już trzeci w tym miesiącu.
- Konsekwencje podróży między wymiarami. powiedziałem za wszystkich przechylając literatkę pełną napoju bogów. Zabił kogoś?
- Nie, przyjechało wojsko i go rozgoniło. włączył się do rozmowy Rychu. Ale nawet oni nie znają naszych menelskich zdolności.
W tej samej chwili do baru wszedł krępy, brodaty mężczyzna, elitarny żul. Nietrudno było dostrzec ozłocony rondel spoczywający na jego głowię, zbroję zrobioną z patelni która osłaniała jego tors oraz Platynową Kuszę, podobno ukradł ją podczas podróży w czasie samemu Chrobremu. Na jego widok całe pijackie towarzystwo zamarło, niektórzy nawet zaczęli się kłaniać.
- Ernest wrócił. ktoś krzyknął z drugiego końca Sali.
- Walczyłeś z Zawiszą Czarnym? padło pytanie od strony telewizora.
- Walczyłem z Krzyżakami! niespodziewanie wrzasnął Ernest wznosząc swoją kuszę do góry. Piwo dla wszystkich.
- Niech żyję! krzyknęła chórem cała sala wznosząc kufle nad głowy.
Ernest usiadł samotnię przy barze, zamówił dla siebie litr wódki, przechylił zawartość butelki na raz, podczas gdy ja wróciłem do konwersacji z moimi kompanami.
- Jestem na dobrej drodze do odnalezienia pierwszego artefaktu potrzebnego przy otworzeniu portalu mającego zaprowadzić mnie ku mapie ze skarbem, który zmieni moje życie. zacząłem temat polewając kolejną kolejkę absyntu moim kompanom.
- A cóż to za skarb? zapytał mnie Rychu. Diamenty, złoto?
- A może dożywotni zapas spirytusu? zaczął wypytywać Julian już nieco podpitym głosem.
- Skarbem jest przepis na najtańsze wino świata. zacząłem mozolnie tłumaczyć. Legenda głosi że miało się ono nazywać Świtezianka, jednak aby zmniejszyć koszty produkcji etykiety, nazwa została skrócona do Świt.
- Mów dalej. ponaglił mnie Wiesiek.
- Żeby otworzyć portal muszę skompletować pilot do telewizora Sony, dwie baterię Panasonic i czapkę ze śmigiełkiem. przerwałem opowieść aby wypić kolejkę absyntu, wznieśliśmy toast za drugi litr trunku który za chwilę zaczniemy opróżniać, po czym wróciłem do wyjaśnień. Gdy skompletuję te elementy, muszę włożyć na głowę czapeczkę, stanąć przed śmieciarką, zakręcić śmigiełkiem i nacisnąć przycisk telegazety w pilocie. W ten sposób ma się otworzyć portal do świata, gdzie ukryto mapę.
- Jak zdobyłeś informację na temat tego wina? zapytał mnie Julian grzebiąc sobie w majtkach.
- Przepis należał kiedyś do mojego prapradziadka, dostał go od Napoleona za specjalne zasługi wyjaśniłem polewając ponownie do literatek. Jednak nie zdołał on rozpocząć produkcji, przegrał przepis grając w bierki z goblinami, od tego czasu przepis przechodzi z rąk do rąk.
- Wspomniałeś coś o tym, że jesteś na tropię ku jednemu z materiałów. w głosie Rycha wyczułem ciekawość.
- W kiosku ulicę dalej sprzedają baterię Panasonica, odłożyłem już fundusze. wyjaśniłem. Następnie wyruszę na poszukiwanie czapki ze śmigiełkiem.
- A więc twoje zdrowie. wzniósł toast Julian.
- Zdrowie Leszka! krzyknął cały stolik.
Cały dzień zleciał w miłej atmosferze, wypiliśmy jeszcze trzy litry absyntu i około trzydziestu piw. Pod wieczór Mariola urządziła karaoke, które niespodziewanie wygrał Wiesiek, mimo że w połowię śpiewania piosenki Run to the hills puścił soczystego pawia na pogującą publiczność. Nie pamiętam kiedy kupiłem bate
Obudził mnie cholerny klakson tira przejeżdżającego kilka metrów od kartonu w którym spędziłem noc. Otworzyłem oczy, odczuwam jeszcze zmęczenie po wczorajszym dniu spędzonym na zbieraniu puszek, przypomniał mi się też wredny, brodaty pajac, który zdzielił mnie w pysk pokrywą od kosza za naruszenie jego terenu. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się lepiej, ptaki piszczą nad głową, słońce świeci po oczach, a asfalt parzy mi stopy, na których butów nie mam od czasów komuny. Jedynie wizja przepicia zarobionych wczoraj pieniędzy trzyma mnie przy życiu, pozostaje tylko obudzić mojego kumpla i przejść dwa kilometry na piechotę do baru Sasza. Wiesiek spał dwa metry dalej na zielonej ławce, przykryty wczorajszym wydaniem Faktu z głową w koszu. Mój kompan jest tak zwanym menelem żałobnikiem, znaczy to, że jest tak brudny, aż czarny.
- Wiesiek, pobudka! - krzyknąłem mu do ucha, nie zareagował, więc zepchnąłem go z ławki.
- Leszek, daj pospać. - odpowiedział z grymasem. - Później pójdziemy na puszki.
- Chlać idziemy, czekają na nas w barze, pieniądze mam. - powiedziałem uśmiechnięty, jednocześnie czytając główny nagłówek Faktu na temat jakiegoś Kaczyńskiego.
- Chyba że tak, od razu spać mi się odechciewa.
- Wyciągnij z kosza butelkę po Złotym Gronie, złoty piętnaście za nią dają, a tak z ciekawości spytam, znasz jakiegoś Kaczyńskiego?
- Leszek, nawet dwóch, z jednym występowałem w roli murzyna na deskach teatru w Saszy, Józef na niego wołali, a drugiego nie pamiętam, bo tego samego dnia na detoks mnie wzięli. - wyjaśnił Wiesiek nie zwracając uwagi na skinheadów krzyczących w naszą stronę "won brudasy".
- To pewnie o tym drugim piszą w gazetach, został prezydentem. - mówiąc to wypatrzyłem na ziemi dorodnego kiepa, zgrzeszyłbym nie podnosząc go.
- Może we wszechświecie jest jeszcze inny Kaczyński, a myślisz że kosmici istnieją i piją tanie wina tak jak my? - zapytał mnie Wiesiek pieszczotliwie dotykając swoją prawię nową czapkę Adidosa, wygrał ją na ostatnim pokerowym wieczorku.
- Myślę że istnieją, ale oni nie muszą pić, ponieważ są w posiadaniu zaawansowanych technologii, żeby się upić naciskają tylko guzik w centrum dowodzenia. - oświeciłem Wieśka na tyle, że wydał z siebie przeciągające się łoooo.
- Leszek, ty to jesteś mądry, ja nie skończyłem trzeciej podstawówki jak ty.
Kontynuowaliśmy konwersację na poziomie, tak zagadaliśmy się na temat tabliczki mnożenia do czterech, że nie zauważyliśmy kiedy znaleźliśmy się pod barem Sasza. Mówiąc krótko, bar Sasza jest największym skupiskiem osiedlowej żulerii, dzieje się tu wszystko, zaczynając od libacji alkoholowych, karaoke i teatrzyków, kończąc na sprzedawaniu swoich udziałów w poszczególnych miejscach składowania śmieci. Budynek ledwo stoi, okna wybili za czasów komuny, drzwi ukradli Niemcy podczas drugiej wojny światowej, szyldu nie było nigdy a złośliwe dzieciaki dla kawału namalowały nad wejściem pięć gwiazdek. Weszliśmy do środka, powitano nas chórem. Wszyscy jesteśmy tu kochającą się rodziną. Rozejrzałem się po barze, spora część obecnych przybiła już gwoździa na stole lub kontuarze, reszta oglądała mecz na pięciocalowym telewizorze, w powietrzu unosił się smród, ale i też spokój.
- Witaj Leszek. usłyszałem głosy z drugiego końca Sali, gdzie dostrzegłem Juliana i Rycha. Siedzieli przy stoliku dla VIPów. Dosiadajcie się z Wieśkiem.
- O tym samym pomyślałem. krzyknąłem szczęśliwy, albowiem dzisiaj będę pił przy stoliku, który jako jedyny ma wszystkie nogi. Wiesiek, leć po Absynt, tak z dwa litry, powiedz Marioli że rachunek ureguluję przy wyjściu.
Wiesiek przytaknął mi głową i ruszył w swoim kierunku.
Przeciskając się przez zatłoczoną knajpę w stronę naszego stolika myślałem nad zakupem papierosów, ale sobie odpuściłem, wiedząc że jutro może być gorszy dzień niż dzisiaj.
- Siadaj Leszek, nie widzieliśmy się już tyle czasu, chyba ostatnio jak podpierniczylismy kilkadziesiąt kilo szyn kolejowych na trasie Katowice Sosnowiec. Wspomniał Rychu, jednocześnie wykonując głupi tik okiem.
Pamiętam. przytaknąłem. Szkoda tylko że SOKiści dorwali wtedy Wieśka, skopali go tak mocno, że przez tydzień brzydziłem się patrząc na niego.
- Dwanaście szwów na twarzy i poszarpane lewe ramię. przypomniał nam Wiesiek, pojawił się z alkoholem szybciej, niż podejrzewałem.
- Za co pijemy? zapytałem, po czym rozlałem Absynt do czterech literatek.
- Może za wszystkich którzy przeżyli trzydzieści promili i więcej. zaproponował Julian, miał minę tak poważną jakby zaraz miało otworzyć się piekło. Chwała im!
- Chwała im! krzyknąłem na całe gardło, po chwili do toastu dołączył się cały bar, niektórzy nawet uronili kilka łez za tych, którym się to nie udało.
- Słyszeliście że osiedlę dalej pojawił się smok? spytał nas Julian, polewając następną kolejkę. To już trzeci w tym miesiącu.
- Konsekwencje podróży między wymiarami. powiedziałem za wszystkich przechylając literatkę pełną napoju bogów. Zabił kogoś?
- Nie, przyjechało wojsko i go rozgoniło. włączył się do rozmowy Rychu. Ale nawet oni nie znają naszych menelskich zdolności.
W tej samej chwili do baru wszedł krępy, brodaty mężczyzna, elitarny żul. Nietrudno było dostrzec ozłocony rondel spoczywający na jego głowię, zbroję zrobioną z patelni która osłaniała jego tors oraz Platynową Kuszę, podobno ukradł ją podczas podróży w czasie samemu Chrobremu. Na jego widok całe pijackie towarzystwo zamarło, niektórzy nawet zaczęli się kłaniać.
- Ernest wrócił. ktoś krzyknął z drugiego końca Sali.
- Walczyłeś z Zawiszą Czarnym? padło pytanie od strony telewizora.
- Walczyłem z Krzyżakami! niespodziewanie wrzasnął Ernest wznosząc swoją kuszę do góry. Piwo dla wszystkich.
- Niech żyję! krzyknęła chórem cała sala wznosząc kufle nad głowy.
Ernest usiadł samotnię przy barze, zamówił dla siebie litr wódki, przechylił zawartość butelki na raz, podczas gdy ja wróciłem do konwersacji z moimi kompanami.
- Jestem na dobrej drodze do odnalezienia pierwszego artefaktu potrzebnego przy otworzeniu portalu mającego zaprowadzić mnie ku mapie ze skarbem, który zmieni moje życie. zacząłem temat polewając kolejną kolejkę absyntu moim kompanom.
- A cóż to za skarb? zapytał mnie Rychu. Diamenty, złoto?
- A może dożywotni zapas spirytusu? zaczął wypytywać Julian już nieco podpitym głosem.
- Skarbem jest przepis na najtańsze wino świata. zacząłem mozolnie tłumaczyć. Legenda głosi że miało się ono nazywać Świtezianka, jednak aby zmniejszyć koszty produkcji etykiety, nazwa została skrócona do Świt.
- Mów dalej. ponaglił mnie Wiesiek.
- Żeby otworzyć portal muszę skompletować pilot do telewizora Sony, dwie baterię Panasonic i czapkę ze śmigiełkiem. przerwałem opowieść aby wypić kolejkę absyntu, wznieśliśmy toast za drugi litr trunku który za chwilę zaczniemy opróżniać, po czym wróciłem do wyjaśnień. Gdy skompletuję te elementy, muszę włożyć na głowę czapeczkę, stanąć przed śmieciarką, zakręcić śmigiełkiem i nacisnąć przycisk telegazety w pilocie. W ten sposób ma się otworzyć portal do świata, gdzie ukryto mapę.
- Jak zdobyłeś informację na temat tego wina? zapytał mnie Julian grzebiąc sobie w majtkach.
- Przepis należał kiedyś do mojego prapradziadka, dostał go od Napoleona za specjalne zasługi wyjaśniłem polewając ponownie do literatek. Jednak nie zdołał on rozpocząć produkcji, przegrał przepis grając w bierki z goblinami, od tego czasu przepis przechodzi z rąk do rąk.
- Wspomniałeś coś o tym, że jesteś na tropię ku jednemu z materiałów. w głosie Rycha wyczułem ciekawość.
- W kiosku ulicę dalej sprzedają baterię Panasonica, odłożyłem już fundusze. wyjaśniłem. Następnie wyruszę na poszukiwanie czapki ze śmigiełkiem.
- A więc twoje zdrowie. wzniósł toast Julian.
- Zdrowie Leszka! krzyknął cały stolik.
Cały dzień zleciał w miłej atmosferze, wypiliśmy jeszcze trzy litry absyntu i około trzydziestu piw. Pod wieczór Mariola urządziła karaoke, które niespodziewanie wygrał Wiesiek, mimo że w połowię śpiewania piosenki Run to the hills puścił soczystego pawia na pogującą publiczność. Nie pamiętam kiedy kupiłem bate