Chociaż po drugiej części obiecywałem sobie, że więcej nie dam się naciągnąć chciwemu Piotrusiowi, to jednak się złamałem, poszedłem i zobaczyłem.
Na początek mamy zakończenie poprzedniego filmu. Nie przypomnienie zakończenia, tylko właściwe zakończenie, które powinniśmy zobaczyć rok temu. Tyle że wtedy nie byłoby takiego pięknego cliffhangera. I nie można by promować filmu Benedictem i Smaugiem. Ale przecież nie chodzi o to żeby robić dobre filmy, tylko żeby przyciągnąć jak najwięcej ludzi do kina.
Dalej jest trochę lepiej, jak dla mnie część filmu poprzedzająca bitwę była najbardziej klimatyczna. Klimat oczywiście psują wątki z dupy: miłosny - Kili + Tauriel (+friendzone lvl 99 Legolas) i komediowy(?) - Alfrid. Niemniej jednak pojawiła się nadzieja, że może nie będzie tak źle, jak się spodziewałem. Niestety mój optymizm nie trwał długo, a dokładnie do czasu rozpoczęcia bitwy.
Hobbita czytałem naprawdę dawno temu, więc nie pamiętam jak wydarzenia były przedstawione w książce. W filmie wraz z rozpoczęciem bitwy rozpoczął się jednocześnie festiwal debilizmów, przy którym nie wiedziałem czy się śmiać, czy płakać. Nie będę tutaj przytaczał konkretnych przykładów, żeby uniknąć spoilerów.
Jeśli chodzi o grę aktorską, to tutaj dla odmiany było całkiem nieźle. Ian McKellen i Martin Freeman świetni, Evangeline Lilly śliczna, Christopher Lee żywy (co w jego wieku samo w sobie jest już osiągnięciem).
Podsumowując: nie warto, ale i tak pójdziecie (tak samo jak ja )
Na początek mamy zakończenie poprzedniego filmu. Nie przypomnienie zakończenia, tylko właściwe zakończenie, które powinniśmy zobaczyć rok temu. Tyle że wtedy nie byłoby takiego pięknego cliffhangera. I nie można by promować filmu Benedictem i Smaugiem. Ale przecież nie chodzi o to żeby robić dobre filmy, tylko żeby przyciągnąć jak najwięcej ludzi do kina.
Dalej jest trochę lepiej, jak dla mnie część filmu poprzedzająca bitwę była najbardziej klimatyczna. Klimat oczywiście psują wątki z dupy: miłosny - Kili + Tauriel (+friendzone lvl 99 Legolas) i komediowy(?) - Alfrid. Niemniej jednak pojawiła się nadzieja, że może nie będzie tak źle, jak się spodziewałem. Niestety mój optymizm nie trwał długo, a dokładnie do czasu rozpoczęcia bitwy.
Hobbita czytałem naprawdę dawno temu, więc nie pamiętam jak wydarzenia były przedstawione w książce. W filmie wraz z rozpoczęciem bitwy rozpoczął się jednocześnie festiwal debilizmów, przy którym nie wiedziałem czy się śmiać, czy płakać. Nie będę tutaj przytaczał konkretnych przykładów, żeby uniknąć spoilerów.
Jeśli chodzi o grę aktorską, to tutaj dla odmiany było całkiem nieźle. Ian McKellen i Martin Freeman świetni, Evangeline Lilly śliczna, Christopher Lee żywy (co w jego wieku samo w sobie jest już osiągnięciem).
Podsumowując: nie warto, ale i tak pójdziecie (tak samo jak ja )